Mam taką dziwną przypadłość. Notorycznie gubię różańce. Gdzie nie pojadę, tam gubię kolejny różaniec (dawniej miałem tak ze szkaplerzem i krzyżykiem)… Czasem po kilku dniach korzystania z techniki palcowej odnajduję swój różaniec. Chwilami mnie to już przerasta. Staram się być skrupulatny, pamiętam kiedy miałem go ostatnio w rękach, gdzie włożyłem i pustka…
Tak było w pociągu na trasie z Ostrowa Wlkp., tak było w Szwajcarii i Włoszech, zgroza…
W ostatnich dniach, przyjechałem do Jarosławia chcę zacząć odmawiać różaniec, a tutaj znowu pustka, nigdzie nie ma mojego różańca, a przecież dopiero co go w Gliwicach używałem!!! Dobrze, że mnie poratowano różańcem… Wróciłem do Gliwic wziąłem kolejny i już się boję gdzie ja go znowu zgubię…
*:)*
Od kiku lat caly czas mam go przy sobie, albowiem nie znam dnia ani godziny kiedy bedzie mi potrzebny. Odziwo mimo mojej sklonnosci do gubienia wszystkiego rozaniec, ktory dostalem od babci nigdy mi sie nie zgubil. To chyba opatrznosc :D.
Dobra rada Drogi Kuzynie
Ja go nosze w prawej kieszeni always ;), lewa zle sie kojarzy.
*:))*
ja też noszę w kieszeni spodni