Gdy wracałem dzisiaj z gliwickiego rynku, wstąpiłem na chwilę do pustej Katedry, aby w chwili modlitwy na klęczkach, nabrać oddechu po szczyt mych płuc. Pusty Kościół – wspaniała przestrzeń wypełniona obecnością Boga. Nieliczne osoby, przechodziły obok i przystawały na chwilę modlitwy.
Przyszła także pewna Pani, uklękła kilka ławek przede mną i zatopiła się w modlitwie. Wtem, usłyszałem jej urywany oddech, a po chwili głęboki szloch, przechodzący w KRZYCZĄCY PŁACZ, w ciszy świątyni. Poczułem się, jakbym kogoś podglądał na intymnej rozmowie z Bogiem. Niesamowite wrażenie, pustego Kościoła i Kobiety rozmawiającej z Bogiem, wypłakującej przed nim swoje troski i zmartwienia. W jej zachowaniu było widać realizację wezwania z Ewangelii: Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię (Mt 11,28)
Jakże Niebiosa mogłyby się oprzeć temu płaczowi. Serce samo dołączyło się do modlitwy w intencji spraw nieznajomej Pani, ciało pokornie – w ciszy – oddaliło się, tak aby nie zakłócić jej głębi intymnej modlitwy.
Ta modlitwa i ten płacz to głębia, w odróżnieniu od płaczu rytualnych i zawodowych płaczek.
*tak.*
tylko On nosi mnie, Ciebie, gdy sami już nie możemy…