Razem z przyjaciółmi zaśpiewałem dzisiaj koncert w zimnym (podobno ogrzewanym) kościele w Katowicach. Choć po mojej prawicy i lewicy, co chwilę ktoś chrząkał lub kaszlał (chore gardła), był to dla mnie jeden z przyjemniejszych koncertów. Wspaniała akustyka, skupiona nieliczna publiczność… i do tego niesamowite, ekumeniczne doznanie obecności “tu i teraz” Tej, o której Jan Paweł II powiedział “Totus tuus”, dzięki przyjaciołom i muzyce Góreckiego.
Ja chyba polubiłem to śpiewanie 🙂
*:)))*
Zawsze lubiłeś 🙂
*Tak*
Dokładnie tak, zawsze kochałem śpiewać i żyć muzyką – ona mnie przepełnia :-))))
Oj mogę sobie wyobrazić…Aż mi ciarki przechodzą na samą mysl…Szkoda, że mnie tam nie było:(
*sprawdzian?*
To jest jakiś sposób na sprawdzenie swoich możliwości. Też niedawno śpiewałam w takim zimnym kościele i musze powiedzić, że się sprawdziłam. Mimo zmarzniętego ciała przeżywanie tej pięknej muzyki wewnętrznie mnie rozgrzewała. A w miarę nabrzmiewania i kulminacyjnych miejsc utworów moje emocje rosły. Szkoda, że publiczność była za bardzo skupiona.
Miałam tylko póżniej problemy z chodzeniem, moje nogi się zawsze “zastaną”.