Odnoszę wrażenie, że jako Katolicy zagubiliśmy się w słowach. Z jednej strony jesteśmy przewrażliwieni na każde słowo drugiego człowieka, a zarazem gubimy się w słowach jednoznacznych do “wczoraj”.
Od dawna zwracam uwagę na sukces PRL’u gdy Katolik mówi do mnie, że ta Pani (najczęściej używa słowa kobieta) zaciążyła, zamiast jest w stanie błogosławionym.
Ale oto dwa wydania publikacji katolickich, wczoraj mnie zaskoczyły. Film odcinkowy Opowieści ze Starego Testamentu wydane obecnie przez wydawnictwo katolickie, na każdej planszy tytułowej napis opowieści po angielsku z dookreśleniem czasowym BC (Before Christ) – w polskim tłumaczeniu sic! – przed naszą erą!!! A pamiętam jak mnie uczono, że przed Chrystusem.
Kolejny kwiatek to przetłumaczona książka katolickiego duchownego wydana przez wydawnictwo katolickie, rozważania o miłości w małżeństwie, i w pięknym tłumaczeniu uwspółcześnionego hymnu o miłości pojawia się piękne “partner” zamiast mąż, żona lub małżonek.
Jeżeli my nie rozumiemy słów, i nie umiemy od siebie wymagać, to jakim prawem chcemy od innych wymagać?