Tak sobie jakoś, pomimo planów, inaczej niedzielę ułożyłem. I gdy dopiero, późnym popołudniem, poszedłem do kościoła. To zachwyciło mnie piękno przyrody — ostatnie dni lata. Pani Jesień już u proga… A potem zabrzmiała ta piękna pieśń “Krzyżu święty…”. Życie, droga wędrowców szukających Miłości…, śród piękna zielonych drzew, błękitu nieba i kłębiących się bielą chmur.
Wśród wędrowców z krzyżami jeden narzekał, że krzyż niewygodny, że go bardzo boli, że za długi, że po ziemi się wlecze. Przystanął, odmierzył i odciął kawałek. Resztę poniósł dalej i wygodniej mu było. Aż tu raptem rzeka przecięła im drogę. Każdy kładł swój krzyż, opierając o nabrzeże i po krzyżu jak po moście, szedł na drugą stronę. Prawie wszystkim się udało, tylko jeden był za krótki, nie dosięgał brzegu. Za krótki o kawałek, o ten kawałek odcięty. Nie o więcej, tylko o to, co wędrowcowi przeszkadzało. I został na brzegu, a po drugiej stronie — piękny świat.
Nie zmarnować młodości s.86