W czasie studiów w Ak.Muz. wydawana była gazetka studencka “Sotto voce” czyli szeptem, półgłosem z anonimowymi tekstami… Gdy z przyjaciółmi zaczęliśmy redagować nową gazetkę, pierwszą decyzją była zmiana nazwy na “Mówmy w C-dur” i podpisywanie tekstów imieniem i nazwiskiem.
I tak sobie teraz wieczorem myślę, że człowiek powinien żyć godnie, tak aby zawsze mógł “Mówić w C-dur” i bez ogródek. Bo w końcu każdego dnia można odejść do wieczności i tam będzie trzeba “Mówić w C-dur” o własnym życiu. Ja bynajmniej inaczej nie potrafię i nie mam zamiaru się zmieniać. O czym czytających zapewniam 🙂
HOWGH!!!
*:)*
bardzo dobrze! Tak trzymaj!
*no to pięknie…*
trzymaj…
beatus qui tenat….
:-)))
a moja ulubiona tonacja do D-dur…
*moja też*
bo D-dur to świetlista radość – zwłaszcza G.F.Handel…
Wtedy został wybrany tytuł C-dur, bo to jedyna tonacja bez upiększeń: bemolami i krzyżykami… jawiła się nam jako czystość wypowiedzi
*D-dur*
radość, zaiste…
zwłaszcza… coś tam…
hihihi…
;-))
<ooooppsss… ??>
<drży ze strachu….>
Masz rację. Zawsze trzeba z podnisioną przyłbicą. W życiu i w sieci. Nick, pseudonimy itd. to w rzeczywistości skrywanie się za zasłoną i przygotowywanie gruntu pod jakiś tendencje dwulicowe. Tego nie chcę. Choćby z prostej uczciwości – chcę i ponoszę odpowiedzialność za swoej słowa i czyny. Nie mam się czego wstydzić.
O qrcze … zabrzmiało mocno pryncypialnie.
*:)*
ja się podpisuję nickiem, bo go lubię, ale podaję adres strony, bo tam jestem podpisana imieniem i nazwiskiem. Zayem nie jestem anonimowa 🙂