Im bardziej doświadczony artysta, tym większa świadomość tego czym jest wyjście na scenę. Wydawać by się mogło, że ktoś po wielu koncertach w sławnych salach i przed najlepszą publicznością, nie odczuwa już strachu… Ale tak nie jest, strach jest z każdym występem większy…
Dlaczego strach jest większy, a koncerty coraz to lepsze?
Pierwszy powód, dla którego przezwycięża się strach, to jego codzienna obecność. Jego bliskość prowadzi do wzrostu w odwadze. Gdy następuje wzrost w odwadze, i kolejne próby pokonania strachu są udane, to strach przestaje mieć wielkie oczy i przestaje paraliżować. Jest to jakby, oswojenie się ze strachem. Czyli wiem, że się boję. Co więcej za chwilę na scenie, będę się bał jeszcze bardziej, ale tylko przez pierwsze 5-sekund, potem jest już tylko muzyka.
Po drugie, z każdym występem na scenie, z każdą próbą w zaciszu wytłumionej sali, wzrasta świadomość jak doskonały dżwięk można wydobyć z instrumentu i jak można pięknem ubogacać świat. Prowadzi to do strachu mobilizującego, “ja się boję czy zagram to wystarczająco dobrze”, czy będzie to ubogacające dla słuchaczy, czy też tylko odtwórcze… Ten strach wyzwala odwagę – “złość sportową” – ja wam pokażę jak muzyka jest piękna…
Im większy strach, tym większa szansa na odwagę…
Dzisiaj jakby ludzie=artyści własnego życia, bali się samej myśli o strachu… żyją uciekając od strachu… dlatego nie ma odwagi, nie ma pełni życia. W moim odczuciu świadomość strachu powiększa odczuwanie świata i muzyki… Bo wtedy strach, nie jest już strachem, lecz pokorą i szacunkiem dla sztuki, którą się tworzy. Sztuka, muzyka to ukazywanie piękna jakim jest Bóg zapisany w nutach ręką śmiertelnika i odtwarzany rękami innego śmiertelnika…
Grając na oboju dochodzi jeszcze jedna ważna świadomość, najpiękniejszy dźwięk dobywa się z oboju, nie wtedy gdy z ust wydobywa się “wicher ogromny” z płuc, lecz dopiero wtedy gdy “lekki powiew przychodzi” z przepony… Tchnij w instrument, a usłyszysz to co nieskończone, a najpiękniejsze tchnienie to głos=instrument każdego człowieka…
“Nie lękajcie się” przed wejściem na scenę życia, ale miejcie świadomość majestatu sztuki. To chyba najważniejsze przesłanie, dla każdego człowieka-artysty własnego szczęścia i szczęścia tych, co w około…
*Życie jako twórczość*
Podoba mi się podejście do życia jako do sztuki, oczywiście nie ‘dla samej sztuki’. Takie podejście widzę też w Tryptyku Rzymskim Jana Pawła II…
*muzyka*
marzy mi się aby kiedyś jednak nauczyć grać się na instrumencie, choćby dla własnej przyjemności. Co do strachu, przyszło mi na myśl, paradoksalnie, bezstresowe wychowanie. Dzieci wychowuje się pod kloszem, a gdy w życiu dorosłym trafią na strach i stres, kompletnie nie umieją sobei zs tym poradzić.
*Racja!!!*
Popieram moich wszystkich Szanownych przedmówców! Współczesny człowiek ucieka od strachu jako strachu, boi się strachu, boi się stresu, …. a przecież taki stres i strach to wspaniałe doświadczenie, które, jak złoto, wypróbowane w ogniu, owocuje potem w przyszłym życiu ( nie tylko artystycznym).
Coś w tym jest, że ludzie uciekają nawet od małych problemików czy stresików, a potem, jak im się to nawarstwia, nie umieją tego przezwyciężyć! Przypomina mi się historia pewnej mojej koleżanki, która dwa lata temu próbowała (na szczęście nieskutecznie) żachnąć się na własne życie, bo…….. bo ją rzucił chłopak!!! Jakiś absurd!!! Paranoja! Młoda, ładna, miła, znajdzie sto razy lepszego i porządniejszego….. A ona……… no właśnie….. może Wam też to da do myślenia….. Mnie dało i to sporo….
Coś dziwnego jest w tym młodym pokoleniu, wychowywanym bezstresowo i, za przeproszeniem, bezpłciowo!
*aha………..*
Pozdrowienia i wyrazy uznania dla lekarzy z Cieszyna, którzy ją odratowali!!!!!!!!