Zdaniem wielu alkoholikiem jest ten, który po konsumpcji napojów spoczął w rowie, w pobliżu taniej budki z piwem.
Moim zdaniem alkoholikiem jest także ten, który w pięknym ubraniu, w wykrochmalonej koszuli przewiązanej krawatem, z uporem maniaka szuka każdej okazji do wypicia ze znajomymi i wrogami, i żadnej nie odpuści. Wręcz można powiedzieć, że ma alkoholowy radar w węchu i dobrze wie, gdzie danego wieczoru poleje się alkohol albo kto go ma.
Alkoholicy są wśród nas, ale czy przyjaciołom wolno odbierać tę odrobinę “przyjemności” i “łatwości życia”?
Moim zdaniem należy odbierać i być niczym wrzód na tyłku — nie odpuszczać im. W końcu przynajmniej ze mną się nie napije, a to jeden kielonek, jeden kufel i jedna butelka mniej.
PS
Trzeba wiedzieć z kim i kiedy można wznieść toast, bo jeśli jest to ukryty alkoholik, to niejako przykładałbym rękę do przekraczania przykazania “Nie zabijaj”.