Bóg mnie kocha

Łapię się często na tym, że bardzo mocno potrzebuję wewnętrznie potwierdzenia, że choć jedna osoba mnie kocha, miłuje. Z jednej strony jest wiara Bóg mnie kocha ale to jest wiara, a ja jestem człowiekiem i potrzebuję takiego zwykłego namacalnego odczucia miłości – rzekłbym dotknięcia. Dotknięcia w jego misterium prostego dotyku, gdy ktoś kładzie rękę na ramieniu albo podaje dłoń na powitanie.

Dzisiaj odczułem bardzo mocne dotknięcie, gdy zdałem sobie sprawę, że Papież mnie kocha, każdego kocha i mnie też… Kiedy podczas środowej audiencji, z bolesnym cierpieniem wypowiadał słowa… i przerywał czując ból – z tego bólu, aż szepnął po polsku “Jezus Maryja”… – i kontynuował. Papież tchnął prawdziwą miłością

umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował

(J 13, 1).

Wiara potrzebuje zwykłego, życiowego dotknięcia miłości drugiego człowieka, inaczej wiara – zda się – pozostaje wyobrażeniem o wierze, a nie wiarą. Bo jakże nie kochając kogoś widocznego obok, można kochać niewidocznego Boga?

Dopiero po tym dotknięciu miłości mężczyzny do kobiety, kobiety do mężczyzny, człowieka do człowieka, można szczerze śpiewać:

Dotknął mnie dziś Pan,
i radość ogromną w sercu mam.
Z tej radości chcę
śpiewać i klaskać w dłonie swe
więc wszyscy razem chwalmy Go
za to że trzyma nas ręką swą.

Bóg kocha nas, trzymając nas realnie dotykiem i ręką człowieka. Jednak dotyk jest relacją dwustronną, rodzącą pytanie, czy i ja potrafię dzielić się dotykiem, a może tylko czekam na dotknięcie?

Bardzo trudne pytanie… Może powinienem zacząć od modlitwy za Jana Pawła II-go na Różańcu św., aby poprzez jego paciorki dotknąć i przynieść ulgę, bolesnemu cierpieniu Papieża i Chrystusa… i równocześnie dzielić się dotykiem z tymi co wokół, ale czy to nie będzie molestowanie?

Uciekaj zaś przed młodzieńczymi pożądaniami

Uciekaj zaś przed młodzieńczymi pożądaniami, a zabiegaj o sprawiedliwość, wiarę, miłość, pokój – wraz z tymi, którzy wzywają Pana czystym sercem. Unikaj natomiast głupich i niedouczonych dociekań, wiedząc, że rodzą one kłótnie. A sługa Pana nie powinien się wdawać w kłótnie, ale [ma] być łagodnym względem wszystkich, skorym do nauczania, zrównoważonym. Powinien z łagodnością pouczać wrogo usposobionych, bo może Bóg da im kiedyś nawrócenie do poznania prawdy i może oprzytomnieją i wyrwą się z sideł diabła, żywcem schwytani przez niego, zdani na wolę tamtego.

PM 1.2 Modlitwa czy praca

Pełnia Modlitwy – Nauka o Modlitwie
1.2 Rola modlitwy w doskonałości chrześcijańskiej

Zapewne, że wzięta w oderwaniu, modlitwa przedstawia wyższą formę miłości Bożej, tę, która u kresu życia w chwale wiecznej zapanuje niepodzielnie. A jednak w życiu doczesnym byłoby bardzo niebezpieczne zbyt wyłącznie na nią przesuwać punkt ciężkości życia chrześcijańskiego i jego doskonałości. Toteż i Zbawiciel, chcąc w krótkich słowach wyrazić to, co jest najistotniejszą oznaką miłości, nie modlitwę, ale zachowanie przykazań wysunął na plan pierwszy: Kto ma moje przykazania i zachowuje je, ten jest, który mnie miłuje (J 14, 21).
[…] Stąd np. wobec konfliktu między uczynkiem miłości bliźniego a modlitwą, ta ostatnia winna zawsze ustąpić, dla tej prostej racji, że z uczynku miłości bliźniego, np. nakarmienia głodnego, można aktem miłości uczynić coś równoważnego z modlitwą, samą zaś modlitwą nakarmić głodnego nie ma sposobu.

Są w życiu chwile, w których pojawia się jakby zachłanność modlitwy. Wtedy niejako świat i obecność ludzi wokół znika z pola widzenia. Modlitwa zaczyna jawić się jako coś lepszego od pracy, posługi i obowiązków życia chrześcijańskiego. Następstwem tego, jest porównywanie-wartościowanie modlitwy i życia chrześcijańskiego. W pewnym momencie modlitwa zaczyna niebezpiecznie przesłaniać, potrzeby człowieka znajdującego się obok.

Posługa miłości bliźniego jawi się jako wartość nadrzędna do modlitwy. Prowadzi ona niejako poprzez miłość widzialnego człowieka, do miłości niewidzialnego Boga. Można się jednak niebezpiecznie zatracić w tej posłudze, gubiąc zupełnie czas na modlitwę… i rzeczywiste dobro własnego wzrostu duchowego, umożliwiające dopiero pomoc bliźniemu.

Modlitwa czy posługa, każdorazowe dokonywanie wyboru z myślą o dobru człowieka stojącego obok?

Bili bezbronną dziewczynę

Gdy podążałem na upragnione przedstawienie Apokalipsy Teatru A, około 19:30 zostałem zaskoczony wydarzeniami na skraju placu Krakowskiego. Od połowy placu słyszałem okrutne piski i jęki kobiece, ale myślałem, że to zabawa młodych. Jednak to co zobaczyłem pod kioskiem z kwiatami na rogu ulic Wrocławskiej i Akademickiej zdumiało mnie niesamowicie.

Otóż pod ścianą tej kwiaciarni od strony skrzyżowania, w pełnym świetle jupiterów, około 10-ciu nastolatków przede wszystkim dziewczęta okładało stuloną pod ścianą dziewczynę około 13-15 lat. Dziewczynę co chwilę, któraś z rówieśnic uderzała, a to z kolana w twarz, a to kopiąc nogami po ciele, równocześnie uderzając pięściami po twarzy i gdzie popadnie.

Ludzie spokojnie przechodzili zupełnie nie reagując, podobnie osoby oczekujące na autobus na dwóch pobliskich przystankach utraciły na ten czas wzrok i słuch. Również kierowcy spokojnie przejeżdżali widząc jak na dłoni tę sytuację. TOTALNA ZNIECZULICA!!! Gdzie się podziała zwykła i prosta odwaga cywilna?

Potrzeba było tak niewiele, wystarczyło podejść, powiedzieć “Przestańcie, czy nie możecie porozmawiać” i wziąć tą dziewczynę za rękę, a już gromadka bijących uciekła w nocy cień. Tylko tyle zrobiłem i pomogło. Gdyby to okładanie trwało jeszcze chwilę, to ta dziewczyna skończyłaby z poważnymi obrażeniami wewnętrznymi i głowy.

Grupka koleżanek zastosowała wobec tej dziewczyny – sprawiającej wrażenie bardzo dobrze wychowanej (mimo zdenerwowania i bólu, jej pierwsze słowa były bardzo dojrzałe “Dziękuję Panu” powtórzone potem jeszcze raz na pożegnanie) – najgorszy sposób tłumaczenia racji, przemoc fizyczną. Dlaczego młodzież nie rozmawia tylko od razu chce się pozabijać, a dorośli (niedorośli chyba tak na prawdę) przechodzą obok i patrzą na igrzyska, bo po co się narażać dla obrony życia nieznajomego człowieka…

Gdzie się podziała zwykła prosta odwaga cywilna? Nie bójmy się podchodzić i przerywać takie samosądy młodocianych, a jak już strach paraliżuję to przynajmniej skorzystajmy z komórki i zadzwońmy po policję. Błagam, nie przechodź obojętnie obok bitych osób, one czekają na Twoją pomoc!!!

PS
Taka smutna myśl mi się kołacze po głowie, zło zaczyna się od nieakceptowania odmienności człowieka, a kończy się na biciu i mordowaniu by zagłuszyć krzyk własnego sumienia…

młode Westerplatte

Bardzo bliski mi kolega (wierzący), zaatakował w ostrych słowach, moje trwanie przy modlitwie wieczornej, niezależnie od miejsca i czasu. Argumentował, że nie jestem tolerancyjny gdy ukazuję innym, że się modlę. Bo modlić powinienem się w domu, a nie na wyjazdach itp. Rzekomo modląc się naruszam wolność jego i pozostałych osób… A przecież w odróżnieniu od modlitwy w domu i postawy klęczącej, staram się zawsze, w podróży, na wyjazdach itp., nikomu nie rzucać się w oczy. Staram się jeśli jest taka możliwość: wychodzić na tę chwilę z pomieszczenia, w którym rozmawiają inni (jedynie modlitewnik i Pismo św. schowane w torbie, mogą w widoczny sposób to zdradzać) albo usunąć się w kąt i pozostać w pozycji siedzącej.

Dlaczego moje bycie sobą i moja wierność wieczornej modlitwie, rozmowie w ciszy z Bogiem, jest dla niego tak wielkim smutkiem? Dlaczego? Jego słowa jakby przelały czarę goryczy i sprawiły mi wielki ból w sercu, bo w mojej jednostkowej postawie dopatrzył się braku tolerancji… Czy naprawdę narzucam się z moją osobowością i wiarą, aż tak???

Stawiając na szali wartości wypowiedź bliskiego mi kolegi i Jana Pawła II, wybieram słowa Papieża. Pozostanę wierny modlitwie wieczornej, Ewangelii i tym słowom Papieża!

Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje “Westerplatte”. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można “zdezerterować”.

Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba “utrzymać” i “obronić”, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie.
Tak, obronić – dla siebie i dla innych.

Biskup Kozal, męczennik z Dachau, powiedział: “Od przegranej orężnej bardziej przeraża upadek ducha u ludzi. Wątpiący staje się mimo woli sojusznikiem wroga”

Otóż właśnie, drodzy przyjaciele, w takim momencie, nazwijmy go “momentem Westerplatte”, a momentów podobnych jest wiele, nie stanowią tylko jakiegoś historycznego wyjątku, powtarzają się w życiu społeczeństwa, w życiu każdego człowieka. Więc w takim momencie pamiętajcie: oto przechodzi w twoim życiu Chrystus i mówi: “Pójdź za Mną”.

Nie opuszczaj Go. Nie odchodź. Przyjmij to wezwanie. W przeciwnym razie może zachowasz “wiele majętności”, tak jak ten młodzieniec z Ewangelii, ale “odejdziesz smutny”. Pozostaniesz ze smutkiem sumienia.

Jan Paweł II
Homilia w czasie liturgii słowa skierowana do młodzieży zgromadzonej na Westerplatte
Gdańsk, 12 czerwca 1987