“Jarek, stałeś się ludzki” — chyba tak to można nazwać. Cóż każdy gdzieś tam w podświadomości do Sigmunda Freuda się odwołuje…
Kilka razy w życiu pochylałem się nad tym pytaniem “czy mogę jechać pod namiot z dziewczyną?” Pamiętam grono animatorów oazowych, w którym to pytanie padło i jak za moją odpowiedź dostałem potem po głowie, podobnie było, gdy zadałem je moim znajomym mocno zaangażowanym w życie kościoła.
Z pytaniami dotyczącymi tych spraw jest tak, że z zasady wywołują żywiołową dyskusję. Dlatego zadając je wczoraj w blogu, miałem świadomość, że przynajmniej gromy lecące z nieba jeśli mnie dosięgną, to co najwyżej rozbłyskiem monitora 🙂
Na wszelki wypadek rozbudowałem, więc w moim poprzednim wpisie moje pytanie o pytania pomocnicze, czyli:
1) Czy jechać samotnie we dwoje? (pytanie zasadnicze),
2) Czy jechać we troje?,
3) Czy jechać w dwie pary, czyli w czwórkę?,
4) Czy jechać samotnie i mieć przygodne znajomości?,
5) Czy nie mogliby znieść tych moich granic moralności?.
Jestem Wam moi Drodzy gorąco wdzięczny za podnoszące mnie na duchu porady!!! Choć w zasadzie podjęliście tylko temat pytania zasadniczego, a miałem nadzieję na dyskusję także o tych innych możliwościach. Głęboko zastanowiłem się nad waszymi przemyśleniami, zwłaszcza nad propozycją psa i tej mojej ludzkości. Zabrakło mi może takiego przyjaznego klepnięcia w ramię “ale Ty masz zasady, nie rezygnuj z nich”. 😉
Myślę, że na takie pytania każdy musi odpowiedzieć sobie jednak sam w oparciu o to, co wyniósł z domu i dotychczasowego życia…
PS
Aha, zapomniałem napisać, za co oberwałem przy zadawaniu tego pytania wśród animatorów oazowych i znajomych… Otóż, powiedziałem, że nie pojechałbym samodzielnie z dziewczyną pod namiot. Oczywiście zaraz spytano mnie dlaczego? Czyżbym miał jakieś ukryte skłonności, albo jestem wygłodniałym samcem o niepohamowanej pożądliwości i stąd moje obawy?
Odpowiedziałem wówczas, że moja Mama powiedziała mi, abym za każdego człowieka i za każde Boże stworzenie brał w życiu ODPOWIEDZIALNOŚĆ i nigdy pod żadnym pozorem nie dopuszczał do sytuacji, w których moje zachowanie mogłoby doprowadzić do zgorszenia. Tłumaczyła, że zgorszeniem nie jest fakt dokonania, czegoś zabronionego, przekroczenia jakiejś granicy, ale niekiedy wystarczy zachowanie identyczne z zachowaniami tych, co żyją jakby Boga nie było.
Kiedyś tego nie pojmowałem, wydawało mi się to naiwnym tłumaczeniem starszej kobiety (ciemnogród?). Ale potem zdarzyło mi się, być z przyjacielem na polu namiotowym w Rytrze (pokonując trasę Chabówka-Krynica szlakami). Tam przeżyłem szok, kiedy zobaczyliśmy, co się na tym polu namiotowym wyprawia, oraz kiedy 16-latkowie przed nami kupowali paczkę prezerwatyw w kiosku, by zaraz udać się na to pole namiotowe.
Zdałem sobie wówczas sprawę, że cokolwiek bym robił z dziewczyną w naszym namiocie, zawsze będzie to wyglądało dla nich jednoznacznie, czyli “robią to, co i my, a więc nie przejmujmy się niczym”.
Słowa Matki nabrały wtedy nowego znaczenia. Podobnież zacząłem rozumieć słowa Ewangelii “Wy jesteście solą ziemi, wy jesteście światłem świata” (por. Mt 5, 13-14) jak i słowa św.Pawła z Listu do Rzymian zachęcające ich, aby wyraziście ukazywali swój odmienny – w stosunku do współczesnych – sposób życia i myślenia: “Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu miłe i co doskonałe” (Rz 12, 2).
Miałem nadzieję, że podacie jakiś argument, który mnie przekona, ale widzę, że słowa mojej Matki (kobiety) są ŚWIĘTE i nic nie potrafi ich złamać. Może to i dobrze, że są jeszcze w moim sercu takie świętości, taką mam nadzieję i tym się z Wami moi Drodzy po ludzku dzielę 🙂